sobota, 11 września 2010

Trochę inaczej

Tak mi się dziś sentymentalnie zrobiło, że postanowiłam o czymś tu napisać.
Będzie więc nieco inaczej niż zwykle.
Bez zdjęć, za to z historią w tle :-)
Zainspirował mnie mój trzyletni syn bawiący się starym, wręcz jednorazowym aparatem, na klisze. Kręcił kółkiem naciągającym film i pstrykał obserwując migawkę.


Przypomniałam sobie swoje dzieciństwo i kalinowy kultowy tekst "nie urodziłam się z zenitem w kołysce". Ja tez nie. Jednak zenith był prawie obiektem kultu w naszym domu. Ja od wczesnego dzieciństwa dysponowałam sprzętem niższej klasy. Nie, nie służył mi do robienia zdjęć. Służył do zabawy. Profanacja?
Do dziś pamiętam chwile skupienia gdy pieczołowicie rozkręcałam go na części, otwierałam klapkę, obserwowałam migawkę, odkręcałam śrubeczki po to by je na koniec poskręcać.


Nie pamiętam kiedy w domu pojawiła się smiena. Ale sądząc po posiadanych zdjęciach musiałam mieć z 7 lat. Nie pamiętam kiedy ale chyba nieco później pojawił się krokus i laboratorium chemiczne a łazienka w noce zmieniała swoje przeznaczenie.
Jakiś czas później stajnie fotograficzna wzbogaciła się o zenitha. O! to było coś! myślę, że porównywalne do 5d dziś. Tato zrobił nawet kilka ślubnych reportaży, a ja dostałam do dyspozycji smienkę. I jako jedyna ( w czwartej klasie podstawówki) brałam ją na obozy czy szkolne imprezy by je dokumentować. Później rozkładaliśmy nasz fotolab i zarywaliśmy noc. Najczęściej w sobotę. W niedzielę wyjmowałam z wielkiej miski zdjęcia i suszyłam suszarką. Prawie pamiętam ten zapach. Trzeba było nasłuchiwać czy już pstryka, by wyciągnąć zdjęcia w odpowiednim momencie.
A! dla tych co nie pamiętają bądź nie wiedzą - smienka nie miała podglądu ostrości :-) ustawiało się odległość na obiektywie i krokami odmierzało odległość ( tzn ja tak robiłam - zwykle się sprawdzało)


A potem, potem przyszła era aparatów w których wystarczyło założyć film.


Będąc w ósmej klasie wpadłam na pomysł, że zostanę fotografem. Pochodzę jednak z małego miasteczka i jedyną alternatywą było pójść do zawodówki i na praktyki do jakiegoś zakładu. Moich rodziców nie przekonało, że przecież będę mogła potem pójść do jakiegoś trzyletniego technikum, czy inaczej zdobyć maturę. Mowy nie było. Pomysł musiałam wybić sobie z głowy. Technikum fotograficzne było poza moim zasiegiem logistycznym, podobnie jak liceum plastyczne ze specjalizacją w fotografice.


Odłożyłam więc pomysł.
Wrócił do mnie po latach. Jakbym zatoczyła koło.
Często myślę o tym gdzie jestem, o tym, ze zaczynam od nowa swoją fotograficzną przygodę. O tym gdzie będę za pięć lat. Czy teraz wystarczy mi determinacji by walczyć z trudnym rynkiem, czy znajdę na min swoje miejsce, czy to co robię dziś, będzie mnie podobnie nakręcać za pięć lat?


Gdzie byłabym gdybym wtedy miała wystarczająco dużo determinacji by zrealizować swój pomysł na życie?
Może miałabym zakład w małym miasteczku i robiła e-plenery? i była tzw fotoziutkiem? a może byłabym jagą hupało świata fotografii?


eh tak refleksyjnie i sentymentalnie się zrobiło mi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz